Przymusowe roboty w Trzeciej Rzeszy

W październiku 1939 r. okupanci niemieccy wprowadzili w Polsce powszechny obowiązek pracy dla Polaków w wieku od 16 do 60 lat. Tysiące Polaków wysyłano do Rzeszy, do pracy w rolnictwie i w przemyśle. Początkowo rekrutacja siły roboczej odbywała się na zasadzie werbunku dobrowolnego. Kiedy okazało się, że chętnych jest niewielu, rekrutacja przybrała charakter przymusu.

Na polecenie starostów, wójtowie i sołtysi wyznaczali osoby do wyjazdu na przymusowe roboty do Rzeszy. Sporządzone listy dostarczali Urzędom Pracy. W tym czasie w Ostrogu starostą był Niemiec o nazwisku  Landwirt.

Ze wsi Hucisko k/Nowomalina, sołtys Wierzbicki wyznaczył na wyjazd do Niemiec tylko jedną osobę, którą była Leontyna Dobrzańska- przyrodnia siostra mojego taty- Józefa Dobrzańskiego. Propozycję tę zatwierdził wójt z Nowomalina. Nie jest mi wiadome, czym kierował się sołtys Wierzbicki, wyznaczając akurat Leontynę Dobrzańską, która musiała zostawić w domu chorą matkę- wdowę i starszego od siebie o dwa lata brata Kazimierza, okaleczonego podczas wyrębu lasu przez spadające drzewo.

Oto treść „Wezwania” otrzymanego przez Leontynę Dobrzańską:

„Urząd Gminy Nowomalin
Pow. Zdołbunów

Wezwanie
Do Pani Dobrzańskiej Leontyny
Zam. we wsi Hucisko

Na zarządzenie Urzędu Pracy (Arbeitsamt) wzywam Panią do natychmiastowego stawienia się w Urzędzie Pracy w Zdołbunowie celem udania się na roboty rolne do Niemiec.
Należy zabrać ze sobą niezbędne rzeczy, odzież, bieliznę, obuwie i żywność najmniej na trzy dni na drogę.
W razie nie stawienia się zostanie Pani doprowadzona przymusowo przez organa policyjne narażając się na surowe ukaranie przez niemiecki Sąd Specjalny, zaś rodzina Pani zostanie wysiedlona (wyniszczona).

Wójt Gminy Nowomalin"

Pamiętam jak w lipcu 1942 r. w godzinach wczesnego rana, szłam z rodzicami wzdłuż łąki, by pożegnać się z ciocią Leontyną. Wiedziałam, że ciocia musi jechać gdzieś bardzo daleko. Gdy byliśmy już przy końcu łąki, dostrzegliśmy,  że ciocia Leontyna schodzi ze zbocza góry, na której usytuowane było Hucisko, gdyż jak się okazało, właśnie wyruszyła w drogę do Zdołbunowa (oddalonego od Huciska aż 22 km).

Pamiętam, że miała na sobie letni płaszczyk w kolorze jasnego brązu, spod którego widać było czarną spódniczkę. Na jej szyi powiewał przezroczysty szalik w różnokolorowe wzory. Włosy koloru blond podpięte dwiema wsuwanymi szpilkami sięgały po ramiona. W lewej ręce trzymała jakiś tobołek przewiązany sznurkiem, w prawej- torebkę w kolorze brązowym. Jej brązowe pantofle miały niski obcas.

Pożegnanie moich rodziców z ciocią Leontyną było bardzo głośne z powodu ich płaczu. Ja też płakałam, choć nie bardzo wiedziałam dlaczego.

Od maja 1940 r. zaczęto stosować coraz ostrzejsze środki rekrutacji na przymusowe roboty. Popularnymi stały się łapanki, obławy, zabieranie ludzi z miejsc publicznych, z pociągów, ulic, restauracji, kawiarni, cukierni, kościołów czy targowisk. Za odmowę podjęcia pracy w III Rzeszy, zsyłano Polaków do obozów karnych i koncentracyjnych. Tym, którzy uchylali się od wyjazdu grożono, że konsekwencje odmowy poniosą nie tylko oni, ale także ich rodziny.

Zastraszano również sołtysów, którym grożono, że w wypadku gdy nie  zapewnią wymaganej liczby robotników, konsekwencje poniosą zarówno oni, ich rodziny, a nawet całe miejscowości.

Zimą 1941/1942 w wyniku poniesionych klęsk przez armię hitlerowską na froncie wschodnim, nastąpiło jeszcze większe zapotrzebowanie na robotników dla gospodarki niemieckiej. Szacuje się, że brakowało około miliona robotników. W związku z tym od 1942 r. łapanki i obławy były stosowane na jeszcze większą skalę.

Z opowiadań cioci Leontyny wiem, że w transporcie robotników polskich wraz z którymi jechała do Rzeszy, panowały nieludzkie warunki. Brakowało wody i urządzeń sanitarnych. Wagony były zamknięte. Po dotarciu do stacji docelowej w Niemczech, spędzono wszystkich do wielkiej sali, do której przybyło wielu Niemców, którzy po uzgodnieniu transakcji z przedstawicielem Urzędu Pracy i uiszczeniu odpowiedniej sumy pieniężnej, zabierali wskazanego przez siebie robotnika lub robotnicę. Przy odbiorze ich bauerzy podpisywali pokwitowanie odbioru, które zabierał urzędnik. Leontyna Dobrzańska została wybrana jako jedna z pierwszych, ponieważ wyglądała na zdrową i dobrze zbudowaną osobę, rokującą nadzieję na dobrą pracownicę. Niemiec, który ubiegał się o przydział robotnika lub robotnicy, zobowiązany był do pokrycia kosztów(około 50 marek) związanych z werbunkiem: m. in. badań lekarskich, dezynfekcji, kąpieli, transportu z miejsca zamieszkania.

Po werbunku Leontyna Dobrzańska zaopatrzona została w książeczkę pracy, do której wpisano jej przydział pracy. Książeczka ta stanowiła niezbędny dokument przy kontroli policji. Od tej pory musiała również nosić na prawym ramieniu literę „P”- co oznaczało narodowość polską. Ciocia została przydzielona do pracy w rolnictwie, gdzie pracowała od 13 do 16 a nawet 18 godzin na dobę (również w niedziele i święta). Do jej podstawowych obowiązków należała praca w polu oraz dodatkowo praca w gospodarstwie, np. dojenie krów, oporządzanie bydła itp. Późną jesienią i zimą wykorzystywano ją przy wyrębie drzewa.

Od 1943 r. Leontyna Dobrzańska, po ogłoszeniu niemieckich klęsk na frontach wojennych została przeniesiona do pracy w przemyśle zbrojeniowym przy produkcji min. Jej dzień pracy wynosił od 8 do 12 godzin, nawet w niedziele i święta. Płacono 100 marek, ale z tej sumy potrącano 60 marek miesięcznie za mieszkanie i wyżywienie.

Ciocia pracując w rolnictwie mieszkała początkowo w stajni, a później na strychu pozbawionym ogrzewania. Podczas zatrudnienia w przemyśle zbrojeniowym, mieszkała w obozie zbiorczym, zwanym lagrem. Były to baraki ogrodzone drutem kolczastym. W jednym pomieszczeniu mieszkało po 20 kobiet. Łóżka były piętrowe.

Ciocia wspominała, że bardzo uciążliwym było codzienne pokonywanie kilku kilometrów z lagru do fabryki zbrojeniowej. Do pracy i z pracy prowadził robotników Lagerfiihrer. 

Przymusowy pobyt Leontyny Dobrzańskiej na terenie Rzeszy skończył się w 1945 r. wraz z klęską Niemiec. Postanowiła ona wrócić w rodzinne strony na Wołyń. Nic nie wiedziała o rzezi wołyńskiej. Dotarła pociągiem do przejścia granicznego w Medyce i dopiero tam od żołnierzy rosyjskich dowiedziała się, że wszyscy Polacy z Wołynia, którzy zostali przy życiu, wyjechali na zachód albo na Pomorze. Zawróciła więc z Medyki i osiadła w Lublinie. Pracowała w Zakładzie Drobiarskim na ul. 1 Maja, w którym pracowała również p. Balikowa, sąsiadka mojej rodziny. Tym sposobem Leontyna Dobrzańska odnalazła po wojnie swojego brata Józefa i wraz z nim rozpoczęła poszukiwania pozostałej rodziny poprzez Polski Czerwony Krzyż. Tą drogą odnalazła matkę i swego brata Kazimierza. Wraz z matką zamieszkała w Międzylesiu k/Kłodzka, a jej brat Kazimierz w Pisarach k/Międzylesia.